Katarzyna Bułat

Poezja, proza i nie tylko

Historia Ołtarza Mariackiego

2 II 2011

22 październik 1478. Marta zawsze będzie pamiętała ten dzień. Szalała straszna burza. Krople deszczu spadały na jej mokre włosy i powoli spływały po delikatnej twarzy. Było jej bardzo zimno. Miała na sobie jedynie cienką suknie i brązowe ciżemki. W dodatku jej ubranie całkowicie przemokło.

Biegła szybko. Tabliczki z nazwami ulic tylko migały jej przed oczami. Stolarska, Sienna i w końcu Rynek Główny. Przeszła jeszcze kilka kroków i zobaczyła go. Zatrzymała się na chwilę i wzięła głęboki oddech. Tak to on. Kościół Mariacki. W całej okazałości. Jak dawno go nie widziała! Ciekawe, czy coś się zmieniło przez te trzy lata spędzone poza rodzinnym miastem. Dziewczyna podeszła bliżej i przejechała ręką po ceglanej ścianie. Chropowata, jak zawsze. Postanowiła wejść do środka.

A tam? Coś okropnego! Dawnego ołtarza nie było, a na jego miejscu unosiły się tumany kurzu i roiło się od zapracowanych robotników. Co oni robią? Chcą zniszczyć jej ukochany kościół zaczynając od ołtarza? Rozebrać cegiełka po cegiełce? Podeszła do chłopca, który stał z boku i z uznaniem wpatrywał się w to całe wydarzenie.

- Tak, wspaniały widok! Po prostu jestem zachwycona, że niszczą to, co w Krakowie było najpiękniejsze! - krzyknęła do niego ze złością. On popatrzył się na nią pytającym wzrokiem. - Co? Nie jesteś zły, że dewastują nasz kościół?!
- Dewastują? Niszczą? O co ci w ogóle chodzi? - spytał jeszcze bardziej zaskoczony
- Naprawdę nie widzisz, co oni robią?!
- Widzę. To naprawdę piękne. JA WIDZĘ jak powstaje kolejny cud świata. - powiedział spokojnie.
- Cud? Burzenie kościoła to dla ciebie cud?
- Oni nie burzą kościoła. - odparł chłopak
- To co robią? - spytała Marta próbując opanować swoje emocje.
- Oni, to znaczy czeladnicy, pod wodzą znakomitego mistrza Wita Stwosza tworzą ołtarz Mariacki. Słyszałem, że to ma być poliptyk. - powiedział tajemniczo
- Poli… co? - spytała zaskoczona
- Poliptyk. To szafa ołtarzowa. Będzie można ją otwierać i zamykać. Na skrzydłach będą płaskorzeźby i malowidła, a w środku rzeźby. Ołtarz zostanie całkowicie wykonany z drewna. To będzie…
- Cud. - dokończyła dziewczyna i uśmiechnęli się do siebie.


Nagle za oknem pojawiła się błyskawica. Oświetliła całe wnętrze budynku. Przerażona Marta aż podskoczyła do góry.

- Nie bój się! - zbliżył się do nich trzydziestoletni mężczyzna i przemówił niskim głosem. Na jego widok chłopak, z którym wcześniej rozmawiała ukłonił się.
- Witaj mistrzu, to jest…
- Marta. - dokończyła dziewczyna i uśmiechnęła się. - Pan Stwosz?
- W rzeczy samej. Veit Stoß, lub po prostu Wit Stwosz. - odpowiedział mężczyzna - Co panienka robi tutaj w środku ogromnej ulewy? - dodał po chwili
- Przyszłam… przywitać się z miastem i zobaczyć, czy coś uległo zmianie w tym wspaniałym kościele.
- Jak widzisz trwają prace nad nowym ołtarzem - Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny. Pewnie Marek opowiedział ci już coś o nim. - spytał Stwosz
- Tak - potwierdziła dziewczyna.
- Jak chcecie mogę wam pokazać zaczątki tego dzieła, ale póki co to nic specjalnego. Prace będą trwały jeszcze co najmniej dziesięć lat.
- Z wielką chęcią! - odpowiedzieli niemal równocześnie. Mężczyzna zadowolony, że są zainteresowani propozycją, przedstawił im ołtarz.


- Wyobraźcie sobie, że tutaj - wskazał ręką mniej więcej na środek, gdzie teraz widać było tylko białą ścianę - stoi grupa apostołów. Część z nich wpatruje się w postać umierającej Marii, a część przygląda się już jej Wniebowzięciu - scenie, która jest ukazana nieco wyżej. Na samym dole znajduje się "Drzewo Jessego", czyli drzewo genealogiczne Jezusa. Natomiast na szczycie retabulum możecie zauważyć Koronację Marii. Jak wam się podoba? Czy to wszystko pasuje do wnętrza kościoła?
- Ja nic nie widzę… - powiedziała Marta, która próbowała odszukać w kościele elementy wymieniane przez artystę. Niestety nic takiego nie znalazła.
- Mistrzu… myślę, że wszystko jest idealnie - rzekł Marek z zamkniętymi oczami. Przekręcił głowę lekko w prawo. - Chociaż… brakuje mi tu aniołów. Uważam, że całkowicie ożywiłyby i delikatnie ozdobiły nastawę ołtarzową. Wpłynęłyby też na podniosły nastrój retabulum.
- Masz racje, synu. Poinformuję moich czeladników tych o drobnych zmianach. Żegnajcie. - powiedział i oddalił się do pracującej części zgromadzonych w kościele.
- O czym mówił pan Stwosz? - spytała zdziwiona Marta.
- Mało kto o tym wie, ale on… nigdy nie używa czasu przyszłego kiedy opowiada o swoich dziełach. Zawsze widzi ich obraz przed swoimi oczyma. Uznaje je za ponadczasowe. Uważa, że nawet gdy budowla czy rzeźba nie jest skończona istnieje - w planach, szkicach lub chociaż wyobraźni. Dlatego powiedział: stoi, wpatruje, przygląda. - tłumaczył zafascynowany Witem Stwoszem chłopak.
- Ciekawe poglądy…
- Wiem, że Wit to dziwny człowiek, ale naprawdę jest genialnym artystą. Odkąd przyjechał do Krakowa, czyli już ponad rok, zastępuje mi ojca, którego nigdy nie miałem. - zapadła niezręczna cisza. Ale w końcu Marek się odezwał. - Ja… mieszkam z mamą. Tak naprawdę urodziłem się w Warszawie. Mój ojciec zginął na wojnie, kiedy miałem niecałe trzy miesiące. Wtedy się tu przeprowadziliśmy… Ale nie przyjechałaś przecież do Krakowa, żeby słuchać opowieści jakiegoś chłopaka spotkanego przez przypadek w Kościele Mariackim. - zaśmiał się dość sztucznie.
- Marek… - Marta chciała coś powiedzieć, aby pocieszyć chłopaka, ale nie umiała znaleźć odpowiednich słów.
- Nie drążmy już tego tematu. A tak w ogóle jak trafiłaś do Krakowa? Wspominałaś coś o tym, że przyjechałaś przywitać się z miastem i sprawdzić, czy nic się nie zmieniło…
- Dokładnie. - uśmiechnęła się dziewczyna.
- To znaczy, że byłaś już tu wcześniej?
- Tak. Mieszkałam tu trzy lata temu. Lecz musiałam pilnie wyjechać z rodziną. Ale już wróciliśmy i mieszkamy w naszym starym domku na Grodzkiej.
- Acha. Robisz coś ciekawego w wolnym chwilach? Ja zwykle pomagam Stwoszowi, przyglądam się i uczę. Może ty też mogłabyś spędzać tu swój czas. Zrozumiałabyś jak patrzeć, aby zobaczyć coś oczami wyobraźni.
- Spytam się rodziców. Ale myślę, że mi pozwolą. - odpowiedziała Marta i uśmiechnęła się.

* * *

- Ale mamo, dlaczego? - spytała dziewczyna niemalże płacząc.
- Marta! Mówiłam ci już: jesteś potrzebna tu, w domu. Masz wiele obowiązków i naprawdę nie uda ci się pogodzić tego ze sobą. A z resztą kto to w ogóle jest? Jakiś cudzoziemiec, mistrz Wit Stwosz, tak? A jeśli razem z tym Markiem to są oszuści? Może zmówili się i chcą cię okraść albo porwać?
- Bez przesady, Weronika. Bez przesady. - do rozmowy przyłączył się również ojciec dziewczyny. - To pewnie znakomity człowiek. I chyba zgodzisz się ze mną, że to zaszczyt dla naszej córki rozmawiać z prawdziwym artystą!
- O kim mowa? - spytała się siostra Marty, która właśnie weszła do pokoju z swoją koleżanką - Judytą.
- O niejakim Wicie Stwoszu. - powiedziała z przesadną ironią mama
- Słyszałam o nim. To portugalski pisarz! - krzyknęła siostra dziewczyny
- Nieprawda! - rzekł tata - To chyba malarz z Szkocji!
- Może jeszcze cyrkowiec z Francji! - zaśmiała się mama
- Proszę? - odezwała się w końcu Judyta - Zdumiewacie mnie. Przecież to oczywiste, że nazwisko „Stwosz” jest hiszpańskie! - rzekła z przekonaniem i wszyscy znowu zaczęli się sprzeczać. Po kilku minutach wrzasków i krzyków Marta spróbowała opanować sytuację.
- Cisza! - krzyknęła i w jednej chwili pozostali umilkli. - Umówmy się, że to niemiecki rzeźbiarz, malarz i grafik, bo to wynika z opowieści Marka i akcentu naszego artysty. A teraz, mamo, kiedy już to wiesz, czy mogłabyś mi pozwolić przyglądnąć się jak pracuje mistrz? Naprawdę, nauczyłabym się wielu nowych rzeczy…
- No dobrze, kochanie, tylko nie wróć zbyt późno!
- Oczywiście, dziękuję!

* * *

Minęły lata, przez które Marta i Marek codziennie pomagali Witowi Stwoszowi. Lecz on wplątał się w niebezpieczną intrygę. Niezupełnie świadomie założył się z Jankiem Ogarkiem o dziesięć wiader przepełnionych złotem, że uda mu się ukończyć prace nad ołtarzem do 1490 roku. Od tej pory Ogarek nie dawał Witowi spokoju. Cały czas na wszelkie sposoby próbował mu przeszkodzić, aby wygrać ustaloną nagrodę.
Stwosz chodził całymi dniami załamany. Czasami z nerwów wyrywał sobie nawet włosy. Ostatnio był jeszcze bardziej przygnębiony. Do nikogo się nie odzywał, nawet do czeladników. Oni bezradni nie wiedzieli co począć, gdyż bez zgody i rozkazów mistrza nie mogli kontynuować budowy retabulum. Marta z Markiem postanowili dowiedzieć się co wpłynęło na zły humor artysty.
- Mistrzu! - zaczął chłopak - O co chodzi? Czemu chodzisz smutny i nawet na nas nie spojrzysz?
- Nie widzę jej. - wyszeptał Stwosz i usiadł na kościelnych schodach. Zamknął oczy i pokręcił głową na oznakę rezygnacji. - Nie wiem jak wyrzeźbić Zaśnięcie Najświętszej Marii Panny. - dodał po dłuższej chwili ciszy. - Zwykle szukałem inspiracji chodząc uliczkami tego malowniczego miasta. Apostołowie mają twarze tutejszych mieszkańców. Ale… nikt nie przypomina mi Matki Jezusa. Nie wiem co mam począć. - powiedział bliski płaczu.
- Może… po prostu poczekaj i chwilowo zajmij się czymś innym. - zasugerował Marek.
- Czekałem! - krzyknął artysta - Ale już naprawdę nie mam czasu! Zostało mi tylko sześć lat.
- Spokojnie, tato, dasz radę! - rozległ się cieniutki głos. Nagle zza kolumny wyglądnęła jaśniutka główka małego, może siedmioletniego chłopczyka. - Ty zawsze dajesz radę! - teraz ukazała się już cała postać dziecka. Chłopiec radośnie skacząc z nóżki na nóżkę dobiegł w końcu do swojego ojca i przytulił go z uczuciem. Marek patrzył z zazdrością na młodego synka mistrza.
- Chodź, idziemy. - Marta pociągnęła go za rękaw. - Zostawmy ich samych i przyjrzyjmy się ołtarzowi.

Chłopak niechętnie poszedł za dziewczyną. Retabulum było już prawie skończone. Na tle ściany można było zobaczyć otwartą szafę. W środku stali apostołowie, a na skrzydłach poliptyku widniały sceny z życia Marii. Brakowało tylko momentu „Zaśnięcia”.
- Chodźmy, robi się już późno. Zaraz zamkną kościół na noc i nie będziemy mogli stąd wyjść!
- Już, chwileczkę! - nalegała Marta. Postanowiła zobaczyć co jest z tyłu, za ołtarzem. Ruszyła w tamtą stronę.
- Gdzie idziesz? Tam nie wolno wcho… - nie zdążył dokończyć zdania, bo przerwała mu je głośnym krzykiem. - Co się stało?!
- Uderzyłam się w rękę. - powiedziała zrozpaczonym głosem.
- Mówiłem, żeby tam nie wchodzić! A teraz już naprawdę wracajmy! - krzyknął chłopak i pobiegli w stronę wyjścia. Drzwi były zamknięte. Marek chciał je otworzyć, ale nawet szarpanie nic nie dało. Zostali uwięzieni w kościele aż do jutrzejszego ranka. Marta znowu krzyknęła, tym razem z przerażenia.
- I co my teraz zrobimy? - zapytała roztrzęsiona.
- Wygląda na to, że musimy tu przenocować… - odpowiedział Marek i zaczął szukać wygodnego miejsca.
- To jakiś kawał, prawda? - rzekła z nadzieją w głosie. Ale chłopak nie żartował. Położył się w ławce i zamknął oczy. Dziewczyna jednak nie dawała za wygraną. Podeszła do drzwi i uderzyła w nie pięściami.
- Pomocy! Czy ktoś mnie słyszy?!
- Nie! - odpowiedział Marek. - Daj więc spokój i idź w końcu spać!
- Do snu ptrzebuję komfortowych warunków!

Dziewczyna zdenerwowała się i usiadła obrażona na schodach. W końcu jednak ze zmęczenia zasnęła.

Martę obudził dziwny hałas. Gdy otworzyła oczy zobaczyła pana Stwosza rzeźbiącego w drewnie jej twarz.
- Nie ruszaj się! - krzyknął z odrobiną złości - Właśnie takiej Marii szukałem!

* * *

12 grudzień 1489. Wiele rzeczy zmieniło się do tego czasu. Marek zakochał się w Marcie, a Janka Ogarka zamknęli w więzieniu z powodu wielu oszustw i kradzieży. Nie wiem, czy Wit się cieszy. Wygrałby w ostatniej chwili zakład - nastawa ołtarzowa została już skończona. Dzisiaj miało się odbyć otwarcie kościoła i oddanie do użytku retabulum. Wszyscy, którzy przybyli na tą uroczystość byli nieco zaskoczeni, gdyż nie była to zwykła msza…

- Wszystko gotowe? - spytał się Stwosz.
- Jak najbardziej. - odrzekł organista - Już ich widzę.
- No to zaczynamy!


Nagle rozległ się Marsz Weselny. W takt muzyki wolnym krokiem do ołtarza zbliżała się Marta w białej sukni. W ręce trzymała świeżo zerwane róże. Wyglądała naprawdę ślicznie. Obok księdza czekał już na nią Marek. Ślub można uznać za rozpoczęty.