Historia Ołtarza Mariackiego
2 II 2011
22 październik 1478. Marta zawsze będzie pamiętała ten dzień. Szalała straszna burza. Krople deszczu spadały na jej mokre włosy i powoli spływały po delikatnej twarzy. Było jej bardzo zimno. Miała na sobie jedynie cienką suknie i brązowe ciżemki. W dodatku jej ubranie całkowicie przemokło. Biegła szybko. Tabliczki z nazwami ulic tylko migały jej przed oczami. Stolarska, Sienna i w końcu Rynek Główny. Przeszła jeszcze kilka kroków i zobaczyła go. Zatrzymała się na chwilę i wzięła głęboki oddech. Tak to on. Kościół Mariacki. W całej okazałości. Jak dawno go nie widziała! Ciekawe, czy coś się zmieniło przez te trzy lata spędzone poza rodzinnym miastem. Dziewczyna podeszła bliżej i przejechała ręką po ceglanej ścianie. Chropowata, jak zawsze. Postanowiła wejść do środka. A tam? Coś okropnego! Dawnego ołtarza nie było, a na jego miejscu unosiły się tumany kurzu i roiło się od zapracowanych robotników. Co oni robią? Chcą zniszczyć jej ukochany kościół zaczynając od ołtarza? Rozebrać cegiełka po cegiełce? Podeszła do chłopca, który stał z boku i z uznaniem wpatrywał się w to całe wydarzenie. - Tak, wspaniały widok! Po prostu jestem zachwycona, że niszczą to, co w Krakowie było najpiękniejsze! - krzyknęła do niego ze złością. On popatrzył się na nią pytającym wzrokiem. - Co? Nie jesteś zły, że dewastują nasz kościół?! - Dewastują? Niszczą? O co ci w ogóle chodzi? - spytał jeszcze bardziej zaskoczony - Naprawdę nie widzisz, co oni robią?! - Widzę. To naprawdę piękne. JA WIDZĘ jak powstaje kolejny cud świata. - powiedział spokojnie. - Cud? Burzenie kościoła to dla ciebie cud? - Oni nie burzą kościoła. - odparł chłopak - To co robią? - spytała Marta próbując opanować swoje emocje. - Oni, to znaczy czeladnicy, pod wodzą znakomitego mistrza Wita Stwosza tworzą ołtarz Mariacki. Słyszałem, że to ma być poliptyk. - powiedział tajemniczo - Poli… co? - spytała zaskoczona - Poliptyk. To szafa ołtarzowa. Będzie można ją otwierać i zamykać. Na skrzydłach będą płaskorzeźby i malowidła, a w środku rzeźby. Ołtarz zostanie całkowicie wykonany z drewna. To będzie… - Cud. - dokończyła dziewczyna i uśmiechnęli się do siebie. Nagle za oknem pojawiła się błyskawica. Oświetliła całe wnętrze budynku. Przerażona Marta aż podskoczyła do góry. - Nie bój się! - zbliżył się do nich trzydziestoletni mężczyzna i przemówił niskim głosem. Na jego widok chłopak, z którym wcześniej rozmawiała ukłonił się. - Witaj mistrzu, to jest… - Marta. - dokończyła dziewczyna i uśmiechnęła się. - Pan Stwosz? - W rzeczy samej. Veit Stoß, lub po prostu Wit Stwosz. - odpowiedział mężczyzna - Co panienka robi tutaj w środku ogromnej ulewy? - dodał po chwili - Przyszłam… przywitać się z miastem i zobaczyć, czy coś uległo zmianie w tym wspaniałym kościele. - Jak widzisz trwają prace nad nowym ołtarzem - Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny. Pewnie Marek opowiedział ci już coś o nim. - spytał Stwosz - Tak - potwierdziła dziewczyna. - Jak chcecie mogę wam pokazać zaczątki tego dzieła, ale póki co to nic specjalnego. Prace będą trwały jeszcze co najmniej dziesięć lat. - Z wielką chęcią! - odpowiedzieli niemal równocześnie. Mężczyzna zadowolony, że są zainteresowani propozycją, przedstawił im ołtarz. - Wyobraźcie sobie, że tutaj - wskazał ręką mniej więcej na środek, gdzie teraz widać było tylko białą ścianę - stoi grupa apostołów. Część z nich wpatruje się w postać umierającej Marii, a część przygląda się już jej Wniebowzięciu - scenie, która jest ukazana nieco wyżej. Na samym dole znajduje się "Drzewo Jessego", czyli drzewo genealogiczne Jezusa. Natomiast na szczycie retabulum możecie zauważyć Koronację Marii. Jak wam się podoba? Czy to wszystko pasuje do wnętrza kościoła? - Ja nic nie widzę… - powiedziała Marta, która próbowała odszukać w kościele elementy wymieniane przez artystę. Niestety nic takiego nie znalazła. - Mistrzu… myślę, że wszystko jest idealnie - rzekł Marek z zamkniętymi oczami. Przekręcił głowę lekko w prawo. - Chociaż… brakuje mi tu aniołów. Uważam, że całkowicie ożywiłyby i delikatnie ozdobiły nastawę ołtarzową. Wpłynęłyby też na podniosły nastrój retabulum. - Masz racje, synu. Poinformuję moich czeladników tych o drobnych zmianach. Żegnajcie. - powiedział i oddalił się do pracującej części zgromadzonych w kościele. - O czym mówił pan Stwosz? - spytała zdziwiona Marta. - Mało kto o tym wie, ale on… nigdy nie używa czasu przyszłego kiedy opowiada o swoich dziełach. Zawsze widzi ich obraz przed swoimi oczyma. Uznaje je za ponadczasowe. Uważa, że nawet gdy budowla czy rzeźba nie jest skończona istnieje - w planach, szkicach lub chociaż wyobraźni. Dlatego powiedział: stoi, wpatruje, przygląda. - tłumaczył zafascynowany Witem Stwoszem chłopak. - Ciekawe poglądy… - Wiem, że Wit to dziwny człowiek, ale naprawdę jest genialnym artystą. Odkąd przyjechał do Krakowa, czyli już ponad rok, zastępuje mi ojca, którego nigdy nie miałem. - zapadła niezręczna cisza. Ale w końcu Marek się odezwał. - Ja… mieszkam z mamą. Tak naprawdę urodziłem się w Warszawie. Mój ojciec zginął na wojnie, kiedy miałem niecałe trzy miesiące. Wtedy się tu przeprowadziliśmy… Ale nie przyjechałaś przecież do Krakowa, żeby słuchać opowieści jakiegoś chłopaka spotkanego przez przypadek w Kościele Mariackim. - zaśmiał się dość sztucznie. - Marek… - Marta chciała coś powiedzieć, aby pocieszyć chłopaka, ale nie umiała znaleźć odpowiednich słów. - Nie drążmy już tego tematu. A tak w ogóle jak trafiłaś do Krakowa? Wspominałaś coś o tym, że przyjechałaś przywitać się z miastem i sprawdzić, czy nic się nie zmieniło… - Dokładnie. - uśmiechnęła się dziewczyna. - To znaczy, że byłaś już tu wcześniej? - Tak. Mieszkałam tu trzy lata temu. Lecz musiałam pilnie wyjechać z rodziną. Ale już wróciliśmy i mieszkamy w naszym starym domku na Grodzkiej. - Acha. Robisz coś ciekawego w wolnym chwilach? Ja zwykle pomagam Stwoszowi, przyglądam się i uczę. Może ty też mogłabyś spędzać tu swój czas. Zrozumiałabyś jak patrzeć, aby zobaczyć coś oczami wyobraźni. - Spytam się rodziców. Ale myślę, że mi pozwolą. - odpowiedziała Marta i uśmiechnęła się.