Literatura pamięci
Twórczość Wiesława Myśliwskiego – lekcja wspominania
październik 2014
Wspominam. I znikam na chwilę z teraźniejszości. Nie ma mnie tu, teraz. Jestem tam. Tam, czyli gdzie? Jeszcze we mnie? Właśnie we mnie? Czy zupełnie poza mną? Czy mogę w tym miejscu, w tym czasie, w tym mikroświecie wytworzonym przez wyobraźnię, a zakodowanym gdzieś w mojej pamięci, dowiedzieć się prawdy o sobie? Na to pytanie próbuje znaleźć odpowiedź narrator i główny bohater najnowszej powieści Wiesława Myśliwskiego. „Ostatnie rozdanie” to niesamowita historia bezimiennego mężczyzny, który wśród nazwisk i adresów innych błądzi jak w labiryncie i próbuje odnaleźć tam siebie. Jest to idealny przykład wykorzystania przez Myśliwskiego w jego twórczości elementu retrospekcji, którym włada po mistrzowsku i zachwyca swoich czytelników.
Żeby jednak przyjrzeć się bliżej wspomnieniom, zastanówmy się najpierw nad tym, jak zdefiniować samo pojęcie pamięci. Jest ona tylko fragmentem ogromnej, niepojętej przestrzeni, która składa się na nasze ja. „Nie mieścimy się w naszej pamięci”, czytamy w powieści dwukrotnego laureata Nagrody Nike. I to jest jednym ze zdań, które podczas lektury „Ostatniego Rozdania” wstrząsnęło mną, jako osobą mającą dużo wspólnego z informatyką, najbardziej. Jak to? Czyżby nasza pamięć nie była, jak mi się zdawało, komputerem lepszym niż jakikolwiek na świecie? Bo jak może nim być, skoro nie pomieści nawet swojego właściciela? Oczywiście mamy jakiś, zarezerwowany wyłącznie dla nas, wycinek rzeczywistości. Cząstkę nadaną nam jak świeżo zadeklarowanej zmiennej. Ale nasza, ludzka, pamięć nie wystarczy, aby ją ogarnąć. Znacznie poza nią wykraczamy. Nawet nasza pamięć nie ma dla nas odpowiedniej ilości miejsca. Nie jest przecież od zapisywania wszystkiego, co tylko może, od pamiętania, ale od wspominania, jak mówi sam narrator powieści.
Pamięć daje nam możliwość obserwacji. Uczenia się. Dostrzegania, że coś było, a coś będzie. Z takiego lub innego powodu. A wyobraźnia wyświetla nam realizację tych połączeń. Teleportuje, gdzie tylko chcemy znaleźć się my i gdzie pamięć rozkaże nam się zabrać. Powieść Wiesława Myśliwskiego jest takim nurkowaniem, siecią wspomnień głównego bohatera. Chwila obecna istnieje po to, by móc być kolejnym początkiem schodzenia coraz głębiej i głębiej. Podobnie jak w „Cudzoziemce” Marii Kuncewiczowej, którą Bruno Schulz w „Aneksji podświadomości” określa jako powieść-portret, ożywiający skamielinę twarzy, z której dopiero wyprowadzana jest cała biografia, porządek dyktowany przez czas wydaje się zupełnie nieistotnym. Ale dlaczego poznajemy bohatera jedynie przez jego wspomnienia? Dlaczego wraz z nim się w nich plączemy? Nagromadzenie retrospekcji czyni nas małymi w stosunku do nich. Gubimy się. Widzimy ogrom. Dlaczego tak dużo jest tej przeszłości? Dlaczego muzeum pamięci jest warte zwiedzania? Co jego eksponaty mówią nam o jego właścicielu? A może to nie eksponaty są ważne. Ale to, co starają się ukryć. To, co jest między nimi - między chwilami. A tam widać pustkę. Nie ma w teraźniejszości niczego, co mógłby nam zaoferować. Choć daleko i bez szansy na jakikolwiek kontakt, towarzyszymy mu w samotności. Przed nami się otwiera i jest przewodnikiem, który dokładnie wszystko tłumaczy. Jako kształt zbudowany z przeszłości. Dla którego w chwili obecnej nie ma miejsca. Nie ma nawet dla niego imienia ani nazwiska. Wprawdzie pojawia się ono na jego obrazie w którymś z jego wspomnień, ale nie zostaje nigdy wypowiedziane. Jest tylko on, czymkolwiek by był lub… nie był. W liście Marii czytamy przecież „będę cię kochać, nawet gdybyś nie istniał”, co może sugerować, że narratora wcale nie ma. Ale czym wtedy byłaby ta powieść? Przeszłością nieistniejącą? Nigdy nie wydarzoną? Zmyśloną? W takim razie przez kogo? Przez Marię?
A może to właśnie ze strachu przed tym niebyciem główny bohater gromadzi te wszystkie adresy? Mężczyzna mówi o zdjęciach, że są manią współczesnego człowieka. Bardzo irytuje go ten szał zatrzymywania. To, że ludzie potrzebują materialnego dowodu na to, że coś przeżyli. Że tylko zdjęcie może być w pełni wiarygodnym potwierdzeniem ich doświadczeń. Z nimi czują się bezpieczniej i pewniej. Ale czy to, co go irytuje nie jest właśnie tym, co go najbardziej dotyczy i czemu on oddaje się cały? Szaleństwu zapisywania wszystkiego w notesie. Imiona, nazwiska, adresy. Gromadzi je właśnie jakby tylko one stanowiły o jego istnieniu. Czytamy: „Czy postanowienie zrobienia z nim porządku nie wynikało również z tego, że zacząłem w nim poszukiwać mojego życia? Prawdopodobnie nie mógłbym go już nigdzie odnaleźć poza tym notesem. (…) Przecież zawdzięczasz mu aż tyle, że możesz powiedzieć do siebie ja”. On tworzy notes, a notes tworzy jego. Są nierozłączni. Wzajemnie od siebie zależni. Czy da się to jakoś ładnie matematycznie przedstawić? Napisać wzór na tę zależność? Czy im więcej imion tym więcej prawdy o głównym bohaterze możemy z nich wyczytać? Czy wręcz przeciwnie – wtedy w tym bałaganie jego nie ma już w ogóle?
Główny bohater w swych przemyśleniach posuwa się do stwierdzenia, że zrobienie zdjęcia jest pozbawieniem czegoś życia. Czy w takim razie on zapisując ludzi nie pozbawia ich człowieczeństwa? Czyni ich tylko ciągiem znaków, który zresztą potem przeważnie nic mu nie mówi. Ma książkę liter niemalże zwłok, trupów, szczątek. Pozostałości po ludziach, nie lepszych niż szkielet. Ale szkielet jeszcze jest człowiekiem. Ma jego kształt i jakąś cząstkę jednoznacznie mogącą potwierdzić, kto to był, i że był. Istniał – on, istota żywa. A imię z doczepionym nazwiskiem, adresem i telefonem, wkrótce i tak muszącym zmienić się na adres niebieski? Czymże jest imię? Po co jest imię? Jak ma się do mnie imię?
Kod. String. Zbiór będący wymysłem człowieka właściwie. Stworzony do celów porządkowych, ale czy porządkujący istotnie? Czy mający aż takie duże znaczenie? Jest imię, ale mogłoby nie być imienia. Czy to by znaczyło, że nie byłoby mnie? Wróćmy na początek „Ostatniego Rozdania” – „Jesteśmy nie do uchwycenia w jakiejś stałej formie. Kto wie, może każdy byt, a tym bardziej człowiek jest z istoty wielobytem, konsekwencją tej niekończącej się mnogości wyobrażeń siebie. (…) być sobą tak naprawdę nic nie znaczy. Aby być sobą, trzeba być kimś, to znaczy wiedzieć, kim się jest. A jak możemy to ustalić, zagubieni wśród ciągle zmieniających się wyobrażeń siebie?” Także jestem czy nie ma mnie? A główny bohater? Przecież mimo, że ma tak wiele imion, jego własnego nigdy nie poznajemy. Jeszcze raz niech wybrzmi dramatyczne pytanie zadane już wcześniej – czy on więc naprawdę istnieje? I co to znaczy istnieć?
„Chcę być, być!” zdaje się krzyczeć bohater Myśliwskiego. A zamiast żyć, żyje życiem innych. Tworzy ich, upamiętnia i zarazem pozbawia życia, czyniąc je swoim, najpierw przez wspomnienia, a potem kompresując do bezsensownej plątaniny znaczków. Gdzież więc miałby być on, władca notesu, wśród swych wyrazów – poddanych?
Może odpowiedź kryje się w interakcjach. Relacje mówią nam o nim. Czytamy go przez innych i jego wspomnienia z innymi związane. Widzimy jak zachowywał się w określonych sytuacjach i jak inni na niego spoglądali. Może tak właśnie siebie szuka? Z innej, drugiej perspektywy, a nie od strony swego wnętrza? Do tego wnętrza właśnie zdąża i dokopuje się przez nazwy ciężkie i ostre jak łopaty od tego, co rzekomo mają w sobie zakodowane?
Istnieje, nie istnieje, ale nawet jeśli nie mamy do czynienia z jego pamięcią, to na pewno z jakąś formą pamięci o nim. I kluczowym w twórczości Myśliwskiego jest ten żywioł wędrowania od jednej historii do drugiej. Główny bohater jest szyty, tak jak ubrania w warsztacie Radzikowskiego. Z różnych nici tworzona jest całość. Uczymy się go jako elementu świata przedstawionego w powieści. To nas wciąga i wciąż zmienia nasz sposób patrzenia na bohatera. Odkrywamy coraz to różne jego aspekty.
Oprócz skakania wśród wspomnień, Myśliwski stosuje również niezwykłe gry z pamięcią. Przykładem może być chociażby kwitnąca grusza. Ulęgałka przedstawiona zostaje jako punkt stały wciąż przekształcającego się życia głównego bohatera. Raz, ukryty w jej gałęziach, chłonął świat przygotowując się do przyszłości i wypatrując siebie gdzieś daleko, wręcz nierzeczywiście daleko. A innym razem siedział przy oknie i wspominał przeszłość. Przeszłość i beztroskie czasy wyglądania i poszukiwania tego, co teraz wydaje się tam właśnie zostawione. Ten paradoks nabiera jeszcze większej mocy, gdy Myśliwski wplata do niego relację rodzinną. Narratora ojca i syna zarazem. Patrzących na siebie, pokonując wszelkie bariery. Jakby czas nie istniał, albo był jedynie papierem rozwijającym się dla pamięci, na którym ona zapisywałaby zdarzenia, jak narrator zapisuje imiona w swoim notesie. W dodatku robiła to, mogąc nagiąć rzeczywistość i sprawić, by współistniały i widziały się jedne z drugimi, tymi oddalonymi w innej metryce. Widziały, istniały, ale nie oddziaływały ze sobą bezpośrednio. Wpływały na siebie, definiowane jako „przyczyny” i „skutki”, ale nie kontaktowały się w żaden namacalny sposób.
Podobny zabieg zastosowany jest również w momencie, kiedy mężczyzna czytając list Marii zaczyna czuć ją przez kartkę papieru. „W pewnej chwili nawet poczułem, jakby dotknęła moich palców, trzymających ten list, koniuszkami swoich, prosząc, pomóż mi, bo nie jestem pewna, czy powinnam to napisać. Powiedziałem, nie pisz. A jednak napisała (…)” Znów następuje moment transgresji. On trzyma list w swoich dłoniach, Maria dotyka ich delikatnie, tak bardzo, jak tylko może uczynić to osoba znajdująca się w danej chwili tak odlegle jeśli chodzi o miejsce i czas. To nie ma znaczenia. Są razem. Stykają się dwa światy. Rozmawiają.
Teraźniejszość i przeszłość u Myśliwskiego przenikają się więc wzajemnie. Taki splot możliwy jest tylko dzięki pamięci i wyobraźni. To one, tuląc się do siebie jak kochankowie, pozwalają kochankom Myśliwskiego na bliskość w ich samotności. Na bycie razem gdzieś daleko od świata. Świata, w którym ich kontakt, mimo siły uczucia, którym Maria darzy głównego bohatera, zdaje się być niemożliwym.
Lektura Myśliwskiego zmienia również nasz sposób patrzenia na świat. Zaczynamy postrzegać go jako graf zdarzeń i niezliczonych między nimi połączeń. Wnosi coś nowego do naszego życia, stawia wiele pytań i zachęca do przemyśleń nad sensem naszego istnienia i tym, co je definiuje. Warto płynąć tą rzeką powieści, by może także zamiast głównego bohatera odnaleźć w niej siebie, spojrzeć nieco inaczej na własną osobę. Dostrzec w sobie całe otoczenie i ludzi dla nas ważnych, których my przecież też zapisujemy. W telefonach czy chociażby na facebooku, który może być bardziej współczesnym odpowiednikiem notesu narratora „Ostatniego Rozdania”. Warto tu zauważyć pewną analogię powieści Myśliwskiego do „Książki Twarzy” Marka Bieńczyka. Tam, dzięki „znajomym” autora docieramy do niego samego i przez to, jak widzi świat malujemy w naszej wyobraźni obraz właśnie jego. W „Ostatnim Rozdaniu” też mamy taką „książkę”, facebook-rekwizyt, czyli namacalną wersję portalu internetowego. Świat wspomnień jest więc mimo wszystko bardzo aktualny. Zapisywanie ludzi też nam towarzyszy, choć możemy tego nie być do końca świadomymi. I jakaś część nas również w tych zapisanych osobach się znajduje.
Wiesław Myśliwski tworzy, pomimo zagłębiania się w to, co było kiedyś, dzieło współczesne, odpowiadające na nasze potrzeby. Przedstawia w nim bohatera, który tak jak my czasem, ma problemy z określeniem siebie. A robi to w sposób bardzo szczególny, który pozwala nam także zagłębić się we własne wnętrze i rozpocząć poszukiwania.