Żywioły Kara-kum
14 X 2013
Idę po czarnych piaskach. Bose stopy pieką. Co jakiś czas potykam się o kamienie. Z początku małe, te ignoruję. Później jednak coraz większe i większe. Zaczynam zwracać na nie uwagę. Zwalniam. Kroki moje stają się ostrożniejsze. Ale to na nic. Z czernią miesza się krew.
Płonące Derweze zaprasza do siebie. Ciepło tam. Może bezpiecznie? Zamykam oczy. Chcę uciec, ale nie tam, więc nie mam gdzie. Wpuszczam do siebie pustynną ciszę. Zamykam oczy. Zaczynam czuć.
Nie zbaczam z drogi. Widzę ją bardziej niż wcześniej widziałam. Próbuję stąpać mimo trudności. Zostawiam ból. Niech spali się w ogniu. Niech jama wciągnie w siebie mój strach. Rodzę się na nowo. Otrzepuję z popiołu. Nie cierpię, wiedząc, że cierpienie ma sens.
Dni mijają. Wciąż idę. Szaro się robi. Zbyt monotonnie. Wszędzie tylko żwir i piach. A może to właśnie piękno? Noszące imię Harmonia?
Wreszcie docieram tam, gdzie miałam dojść. Drzewa, trawa i pełno wody. Ktoś przeciął tu Ziemię długim pazurem. Jak pięknie! Jak czysto! Spragniona wieczności zanurzam ciało. Unoszę się w górę. Nie ma mnie już. Bym była.